Forum Kult RPG Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
"(Od)twórczość" Vexa - Podróż do Rimwaldu

 
Odpowiedz do tematu    Forum Kult RPG Strona Główna » Twórczość Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
"(Od)twórczość" Vexa - Podróż do Rimwaldu
Autor Wiadomość
VexGreenbow
Nobilitowany
Nobilitowany



Dołączył: 23 Cze 2006
Posty: 94
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z ciemnego zaułka

Post "(Od)twórczość" Vexa - Podróż do Rimwaldu
Ta noc zdawała się wyjątkowo ciemną, panowała wówczas niemalże całkowita cisza, przerywały ją wyłącznie kapiące gdziendzieniegdzie krople wody - pozostałości po niedawnym deszczu. Z nagła zahuczały ogłuszające pioruny - niewątpliwie znak, ale czego? Burza nastała po raz kolejny, zerwał się wicher. Ulewa ogarnęła całą okolicę, nikt tego dnia nie wychodził domostwa, ale czy aby napewno? Na czarnym rumaku do miasta wjechał podejrzany osobnik w ciemnym ubiorze.
Deszcz padał coraz to intensywniej, przybysz zszedł z konia, . Zlustrował miejsce sokolim wzrokiem, wyraźnie ciemność nie stwarzala mu żadnego dyskomfortu. Wreszcie ozwał się do samego siebie kiwając lekko głową, "Jest tak jak powiadano, to miejsce się zmeniło". Opuścił kaptur, tym samym ukazawszy swe nie zmienione przez czas oblicze - był to Vex Greenbow


Po długiej nieobecności zdecydowałem się wrócić, a swą obecność zaznaczę tym oto stworzonym przed dwoma miesiącami opowiadaniem o ośmiu bohaterach zmierzających do twierdzy Rimwald. Wyrazy podziwu należeć się będą tym którzy przeczytają je do końca. Zacząłem od dość nietypowego przedstawienia bohaterów. Proszę o jak najszczerszą ocenę tej historii, jeśli macie pytania to zadawajcie je. Życzę miłej lektury. Ja na razię odejdę, lecz wrócę niebawem, jeśli macie naprawdę dobry wzrok to ujrzycie mnie być może jutrzejszego wieczora, tam gdzie jest cień jestm także ja....


Podróż do Rimwaldu

Historia ta przedstawia przygody dzielnej grupy zmierzającej ku fortecy o nazwie Rimwald. nim opowieść się rozpocznie należy przedstawić jej bohaterów:

Lord Pensing – pogromca smoków, a zarazem najlepszy łucznik w krainach. Pokonał niegdyś: dwie wiwerny, zielonego i brązowego smoka oraz ostatnimi czasy drakolicza. Jest elfiego pochodzenia. To główny bohater tej opowieści

Pingfar – gnomi alchemik i zaklinacz w jednej osobie. Dzięki swym talentom zostaje wysłany do zajętej przez goblinoidy i inne potwory twierdzy.

Servan – dowódca jeźdźców z Ryms, jak każdy zamieszkujący to miasto jest człowiekiem

Ervol – Rymsyjski jeździec – zwiadowca, towarzysz Servana

Hynsel – elf będący utalentowanym druidem pochodzący z elfiego miasta

Malimey – na wpół elfka, na wpół człowiek, przyrodnia siostra Hynsela (pokrewieństwo przez matkę), ponadto doświadczona czarodziejka

Les Lewier – świetny bard, człowiek ten został wysłany do Rimwaldu na własne życzenie. Okazję wyruszenia tam otrzymał dzięki dzielnej i ofiarnej obronie Kerlth i przekonującym argumentom…

Garrada – ukochana Lesa, elfiego pochodzenia. Towarzyszy mężczyźnie. To również bardka, lecz nie tylko, posiada także talenty złodziejskie

Oto cała lista najistotniejszych bohaterów. Historię właściwą czas zacząć…
Rzecz z początku dzieje się w kupieckim mieście Mir Mould. Ten dzień wydawał się lordowi Pensingowi niezwykle piękny. Słońce wcześnie dziś rozpoczęło swą działalność ogrzewając swymi promieniami mieszkańców Mir Mould. Pensing był przystojnym blond włosym elfem odzianym w strój koloru zielonego. Jak powiadano nigdzie nie sposób było znaleźć łucznika lepszego od niego, posiadł też sławę największego Pogromcy smoków. Poza niesamowitymi umiejętnościami, licznymi drogocennymi artefaktami, tytułami i znajomością z samym władcą największego królestwa ów lord chyba nie różnił się zbytnio od zwykłych przedstawicieli swej rasy, żył zgodnie z elfami zwyczajami i jak niemal każdy przedstawiciel jego prastarej rasy potrafił docenić piękno przyrody. Chyba nic nie mogło zepsuć mu tego pięknego poranka. Chyba…

Pogromca smoków, bo nim był Pensing przechadzał się właśnie po parku w
Mir Mould, gdy nagle zaczepiły go dwie osoby. Jedną z nich była niewielka istota o wielkim nosie kruczoczarnych włosach i oczach, na twarzy tej postaci rysował się wyraźny zarost. Lord bez trudu poznał, iż był to gnom, jednak nigdy nie było dane mu spotkać tego konkretnego osobnika. Drugą osobą był elf z nałożoną na siebie skórzniom, przykrywał ją podróżny płaszcz. Pensing poznał go od razu. Elf ten zwał się Wyrtul i był jednym z królewskich wysłanników. Posłaniec zdjął kapelusz z wetkniętym weń piórem po czym ukłonił się nisko. Niepostrzeżenie zza poły szaty wyjął pergamin.
- Królewskie rozkazy – wyjaśnił krótko
- A kimże jest twój zacny towarzysz? – zainteresował się pogromca smoków
- Od tej chwili Twym towarzyszem panie – gnom wyręczył Wyrtula w odpowiedzi –
Zwą mnie Pingfar, lecz możesz mi po prostu mówić Pingfar
- Specyficzne poczucie humoru – szepnął pod nosem – zatem prawisz, iż mamy gdzieś razem wyruszyć?
- Wspomniano o tym w królewskim liście – wypowiadając królewskim ściszył głos, jak gdyby obawiając się szpiegów, choć w pobliżu zupełnie nikogo nie było, za wyjątkiem ich Trzech – sam ten list podrabiałem, eee to znaczy przerabiałem, chciałem rzec przepisywałem co stanowi mą powinność jako jednego ze skrybów
Pensing spędził ostatnie kilka tygodni w towarzystwie Merdhira swego gierka i wielkiego nieudacznika, teraz miał nadzieję, że Pingfar (czy jak mu tam) okaże się tylko żartownisiem i nie będzie posiadał cech Merdhira
- Nigdy nie widziałem maga, czy jak być może wolisz „skryby” posiadającego gorszy charakter pisma – wyśmiał gnoma Wyrtul
- A mi przenigdy ale to „przegnidy”, znaczy przenigdy nie przyszło widzieć elfa o tak ograniczonym pojęciu piękna jak twoje! – Pingfar prychnął w odpowiedzi na zaczepkę – w całym Kerlth podobają ci się tylko te „damy” spod „czerwonej latarni”
- Znam Kerlth jak własną kieszeń i nigdy nie słyszałem o tak nazywanym miejscu – przyznał, po czym dodał po chwili odwracając się do Pogromcy – odczytaj wiadomość lordzie, król dużo prawił o tym jak pilna jest ta wieść
Korzystając z momentu w którym to elf przeznaczył całą swą uwagę Pensingowi, Pingfar wepchnął Wyrtulowi do kieszeni czerwoną chustkę z wyhaftowanym napisem w innym odcieniu czerwieni.
- Znasz jak własną kieszeń powiadasz… Zatem co w niej ukrywasz? skoro znasz ją tak dobrze to winneś wiedzieć
- Nie mam tam nic – odparł spokojnie, z przekonaniem elf. Na dowód tego sięgnął do kieszeni i… ku swemu zdumieniu wyjął chustę
- O jaka gustowna – rzekł gnom udając poirytowanego – o! a cóż tu pisze – wskazał napis i powoli odczytał – „Dla najlepszego klienta, Enel”, widzę że otrzymałeś piękny dar od swej „wybranki” z tamtejszego przybytku – zachichotał Pingfar
- Wiesz, że to nie moje, ja ci dam płatać mi figle draniu! – ledwo skończył mówić i rzucił się w gonitwę za niewielkim „skrybą”
Pensing był pochłonięty czytaniem, lecz zdołał poświęcić część swej uwagi na to co dzieje się wokół. „Sprytny z niego złodziejaszek” – pomyślał rozbawiony. Z przeczytanego właśnie listu wynikało, że lord wraz z gnomem ma udać się na wzgórze zwane Górą Trzech Jabłoni, miano to zdobyło ono dzięki rosnącym tam tylko trzem tego rodzaju drzewom. Tam też pogromca miał spotkać się z trzema innymi dwuosobowymi grupami. Razem mieli zabić przywódcę fortecy okupowanej przez orków, włamać się do dwóch schowków w których żyjący wcześniej w Rimwaldzie (czyli tej twierdzy) magowie ukryli potężne magiczne zwoje. Bohaterowie mieli odnaleźć i zabrać zwoje przed zielonoskórymi prawdopodobnie nie zdającymi sobie sprawy z ich istnienia. Wedle słów zapisanych we wiadomości jedna ze skrytek została skrzętnie ukryta w lochach, a inna w zbrojowni na drugim piętrze fortecy. Przywódca orków nie był znany królowi. Ośmiu osobowa grupa miała za zadanie odkryć kim on jest, a potem go unicestwić. Gdy wreszcie Wyrtul zakończył uganianie się za Pingfarem Pensing go (tj. Wyrtula) spytał:
- Wiesz coś poza tym co zamieszczono w liście?
- Jego treść jest mi słabo znana poinformowano mnie tylko o najistotniejszych kwestiach. Wiadome mi jest tylko, że jedna z towarzyszących Ci grup ma wyruszyć wkrótce z Kerlth, podobnie jak ja i Pingfar

A skoro o Kerlth mowa… Przyjrzyjmy się bliżej tej grupie. W najlepszej karczmie w Kerlth zwanej „Pod Smoczym Skrzydłem” zgromadzili się sami najzamożniejsi przedstawiciele miasta. Wszyscy bez wyjątku nagrodzili gromkimi brawami duet bardów, którzy właśnie skończyli swój występ. Atrakcyjna elfia bardka opuściła scenę wraz ze swym przystojnym ludzkim ukochanym. Elfka po drodze okradła kilka bogatszych osób, zaraz po występach było to jej ulubionym zajęciem. Część szlachty nie chciała wypuścić dwójki artystów domagając się bisu. W obliczu tej zastraszającej przewagi liczebnej obydwoje przystali na to, po czym z trudem wygramolili się z karczmy. Wiwaty na cześć tej dwójki zdawały się nie mieć końca. Para bardów widziała jak jakiś pracownik karczmy ściąga tabliczkę z napisem „Dziś wystąpią wspaniali bardowie, jedni z najlepszych jakich znało Limlaselin – Garrada i Les Lewier!”
- Dlaczego Ty jesteś zapisana przede mną? – zauważył uszczypliwie Les mając ochotę się podroczyć
- Bo znaczenie Twego jakże dźwięcznego nawet dla elfich uszu imienia zostało podkreślone, jakoby zostało wykrzyczane – przysłodziła partnerowi
- Spodziewałem się odpowiedzi typu „jestem kobietą a nam należą się szczególne względy”, mile mnie zaskoczyłaś jak zawszę zresztą ukochana – uśmiechnął się do niej czule
Teraz ta dwójka pragnąc niepomiernie się wzbogacić zgłosiła się na ochotników, by wyruszyć do Rimwaldu. Po tym jak wyrażono na to zgodę i wydano im odpowiednie rozkazy Garrada i Les po raz ostatni przed podróżą zagrali „Pod Smoczym Skrzydłem”, a trzeba wam wiedzieć iż grali doprawdy pięknie.
Bard posiadał lutnię i flet, bardka natomiast miniaturową harfę. Do obrony służyły im krótkie miecze, broń stanowiły również magiczne instrumenty. Zazwyczaj zakładali skórzane zbroje, ściągali je jedynie podczas występów w bogatszych lokalach.
Chwycili się za ręce, patrząc jeszcze raz na ściągniętą już tablicę, ich wzrok utkwił na wyrazie „Limlaselin”. Oboje tęsknili za tym elfim miastem, tam spędzili większą część życia (przynajmniej Les jako, że to człowiek). Nie wiedzieli, czy przygoda, która ich czeka będzie równie wspaniała jak przeżyte tam lata, czy też okaże się najgorszym doświadczeniem ich egzystencji… w każdym razie powinna być bardziej zyskowna niż to czym się dotychczas zajmowali i trudnić się będę nadal.

Wcześniej wspomniane Limlaselin było niezwykłą elfią placówką. Znano je jako miejsce pełne magii i uroku. Tu narodziło się chyba najwięcej utalentowanych magów i druidów. Jednymi z wywodzących się z stąd osób byli druid Hynsel i czarodziejka Malimey. Hynsel i Malimey byli rodzeństwem przyrodnim. Posiadali tą samą matkę, jednak ojcem druida był elf, a po jego śmierci w bitwie matka Hynsela wyszła za człowieka, ze związku tych dwóch istot narodziła się pół–elfka czarodziejka. Rodzeństwo to stanowiło zżyty duet. Jako, że byli jednymi z lepszych w dziedzinie magii dwóch typów przywódca Limlaselin po otrzymaniu prośby od ludzkiego króla wysłał właśnie tą dwójkę Malimey przed drogą otrzymała od matki magiczną różdżkę żywiołów, Hynsela natomiast wyposażyła w trzy mikstury, Ponadto elfi zaklinacz ulepszył jego kij zwiększając jego wytrzymałość i siłę. Oboje dodatkowo dokupili kilka ekstraktów płacąc ze swej kiesy. Podobnie jak członkowie pozostałych trzech grup dostali zapasy jedzenia i picia, z tą różnicą że większość ich pokarmu stanowiły specjalne lekkie, zajmujące niewiele miejsca a do tego pożywne – liście. Posiadana przez rodzeństwo woda była znacznie wyborniejsza niż trunki innych grup. Hynsel i Malimey mieli zaszczyt dosiąść ofiarowanych przez władcę elfów koni. Otrzymany samiec i samica były koloru śnieżnobiałego i jak niektórzy mawiali pochodziły z samego Ryms.

Ryms słynęło z najlepszych koni i jeźdźców. Servan – dowódca oddziału elitarnych jeźdźców wraz z najlepszym konnym zwiadowcą – Ervolem na rozkaz burmistrza Ryms udali się oczywiście konno do miejsca dobrze im znanego – wzgórza Trzech Jabłoni.

Z listu króla odczytanego przez lorda Pensinga wynikało też co następuje:
„jeśli w przeciągu półtorej dnia na wzgórzu nie pojawią się wszyscy możecie ruszać bez nich, lecz nie wcześniej.” Teraz zmierzali do miejsca o którym była mowa w liście, z plecakami i innymi mniejszymi pakunkami, zapełnionymi przede wszystkim jedzeniem. Pogromca oraz jego mały figlarny towarzysz wątpili, by coś mogło znacznie opóźnić ich plany. Możliwe, że się przeliczyli… Drugiego dnia w celu
obrania najkrótszej drogi zapuścili się w lesiste góry. Gdy zatrzymali się na postój Pingfar wyjął ze swego plecaka, coś co zaskoczyło elfa – podróżne przyrządy alchemiczne.
- Znasz się na ważeniu mikstur? – spytał z uznaniem Pensing
- Tak, albo przynajmniej tak sądzę, mogę cię w każdym razie zapewnić że jestem świetny w warzeniu wina
- Z rzepy jak mniemam? – padło pytanie z ust pogromcy słyszącego o zamiłowaniu do rzepy wśród wielu gnomów
- Wino z rzepy, czy rzepa z wina, wszystko mi jedno! nie mam też nic przeciw winu marchewkowemu – po tych słowach zabrał się do tworzenia mikstury, Pensing natomiast położył się oparłszy o przewrócone drzewo, wziął kilka szyszek i zaczął nimi żonglować na leżąco. Szło mu to coraz lepiej, zwiększył tempo żonglerki, dorzucił jeszcze czwartą szyszkę, po czym zamknął oczy (nie przerywając) jak gdyby pragnął zasnąć.
- Wiesz co mnie denerwuje w mej rasie? – zapytał pochłonięty warzeniem eliksiru gnom. Nie czekając na odpowiedź dokończył – tylko i wyłącznie jedno – tu nastąpiła efektowna pauza – gdy taki krasnolud pije z kufla może mu się zamoczyć co najwyżej broda, a nam nos! To czasem denerwuje, poza tym nie mam nic przeciw naszym nochalom – jak gdyby na dowód tego dumnie poruszył swym nosem
- Macie je takie duże, a i tak my elfy dysponujemy lepszym węchem – stwierdził nagle elf łapiąc żonglowane szyszki w wyciągniętą lewą dłoń
Ich rozmowę przerwał czyiś krzyk. Z początku źrodło dźwięku zauważył tylko lord, potem wrzeszcząca osoba ukazała się słabiej widzącym oczom gnoma. Krzyczący: „na pomoc, pomocy, ratunku” człek w koszuli brudnej z błota (i być może czegoś jeszcze gorszego), zszywanych w kilku miejscach spodniach i ze skórzaną czapką przysłaniającą doszytymi fragmentami skóry uszy biegł ile sił w nogach w kierunku bohaterów. Zapewne jak podejrzewał elf uciekający przed kimś wieśniak nie zdołał ich zauważyć, obrany kierunek być może uratował mu życie. Pingfar zdenerwował się słysząc wydzierającego się chłopa, rozpraszał go gdy warzył eliksir, tymczasem znużony Pensing wypatrzył ścigające mężczyznę dwa potwory, jeden lekko żółtawy, drugi zielony, oba okazały się jaszczuroludźmi. Elf podrapał się w ucho, upewnił się czy wiatr wieje na jego korzyść, wyjął z opartego o pobliski głaz kołczanu po brzegi zapełnionego jego strzałami, na dodatek magicznymi dwie sztuki tej amunicji. Przejechał palcem po cięciwie i zaraz po ukończeniu wspomnianych procesów wziął strzałę nawet zbytnio nie celując, nie było na toczaku, jaszczuroludzie doganiali nieszczęśnika. Pogromca uśmiechnął się na widok pierwszego trupa, w przeciągu kilkunastu sekund po śmierci pierwszego „jaszczura” żółto skóry napastnik wyzionął ducha, padając na ziemię ze strzałą sterczącą z czoła. Wsiór krzyknął do niewidocznego wybawcy:
-Dzięki Ci Panie, kimkolwiek jesteś
Słowa te dotarły nawet do Pingfar ciągle warzącego miksturę, gnom natychmiast przerwał pracę zaraz potem wykonując przewrót w tył. Tym samym znalazłszy się przed Pensingiem wstał, przeskoczył nad obalonym pniem drzewa, następnie przeciskając się przez osłaniające jego i lorda cierniste krzewy znalazł się w zasięgu wzroku chłopa.
- Masz ogromne szczęście żeś na Mnie- tu wskazał samego siebie – natrafił chamie, teraz wytłumacz co tu zaszło – spytał gnom splatając ręce przy piersi i dumnie unosząc wielgachny nochal
- Najpierw, to jest wczorajszym świtaniem naszą wioskę napadli ludzcy bandyci, zabrali niemal wszystkie pieniądze – mówiąc to ściągnął czapkę i lekko pochylił głowę utkwiwszy oczy w ziemię
- Mów dalej - ponaglał mag (gnom)
W tym momencie z krzaków wyszedł Pensing, chłop miał spuszczoną głowę, tak więc tego nie widział, kontynuował:
-Dzisiaj napadli nas jaszczuroludzie, zabili trochę mniej osób niż bandziory, ale za to opróżnili nasze spichlerze z całego jedzenia. Wysłali mnie bym poszedł do innej wioski pytać się o pomoc w pokonaniu najeźdźców i o jadło, w drodze napadło mnie trzech jaszczuroludzi, ale jeden nie podążył za pozostałymi…
-I zaprzestał pościgu – zakończył Pingfar – co o tym myślisz? – skierował pytanie do pogromcy smoków
-Zaraz zwalą nam się na głowy kolejni jaszczuroludzie… skwitował Pensing – zabierajmy się stąd!

Servan w towarzystwie Ervola jechał już ponad dwie doby, obyły się one bez przygód. Wiedział, że niedługo może ich czekać ciężka przeprawa . Jakieś dwa dni konnej podróży dzieliły ich od…
-Tych przeklętych gremlinów… - [dokończył niechcący myśl narratora Servan] – jest tam chyba setki
-Jeśli nie tysiące… - rozwinął wywód Ervola – będziemy w stanie większą część z nich ominąć, ale nie wszystkie
-Sami im nie podołamy – przyznał dowódca rymsyjskich jeźdźców
-Ani też nie zdołamy uciec, bardzo dobrze znam te okolice… Na całym kontynencie są tylko dwie oficjalne grupy goblinoidzkich najemników, jedna z nich jest obecnie pomiędzy nami a gremlińskimi siepaczami, z tego co mi wiadomo, ci koczownicy zamierzają pozostać tam jeszcze prawie miesiąc
-Chcesz kilku wynająć? Przystaną na to?
-Zaryzykujmy, nie raz pomogłem ich przywódcy, a jego oddziały parokrotnie mi, powinien być łasy na zaoferowane przez nas złoto
-Dobrze, pojedziesz tam sam, wypłacisz ze swej kiesy, zwrócę Ci połowę.
Późnym wieczorem kolejnego dnia Ervola zapuścił się do serca obozu goblinów. Servanowi przyszło długo na niego czekać. Nie mógł powstrzymać grymasu obrzydzenia na twarzy gdy zobaczył gobliny podążające za Ervolem. Wiedział, że opóźnią podróż, jednakże nie mieli wyboru jeśli zamierzali dotrzeć do wzgórza.
-Razem dwudziestu, ich wódz Hragh – wymówił to imię z szacunkiem, bacząc na zielonoskórych – zgodził się nam wynająć na najwyżej tydzień wyłącznie tą dwudziestkę, o jedzenie dla nich nie trzeba się martwić, mają własne. Servan dokładnie wszystko przeanalizował, mimo drobnej strat czasu ich konie wypoczną, a niektóre odcinki drogi i tak będzie trzeba przebyć pieszo. Do tego tutejsze gobliny nienawidziły gremlinów, były też od nich silniejsze, tak więc jak zgadywał na jednego ich najemnika przypadało półtorej gremlina. Ervola myślał podobnie. Obaj przeszli wzrokiem po wychudzonym jednookim goblinie z czarną magiczną kulą w ręku, kolczastymi bransoletami na nogach i dłoniach oraz naszyjnikiem z pożółkłych wilczych kłów
-To jedyny szaman spośród tej dwudziestki – wyjaśnił Ervol
- Ja Rumrek, jedyny co znać wspólny język – przedstawił się goblin, gdy wystąpił na przód zwrócili uwagę na jego niski nawet jak na goblina wzrost
-To zaś Lillo najwytrzymalszy i najlepiej znoszący wszelkie trudy – oznajmił Ervol pokazując palcem umięśnionego goblina wyższego o głowę od większej części najemników
Goblin tylko warknął.
-A ten? – zaciekawił się Servan, pytając o innego szerszego nawet od Lilla, mającego długie chude nogi nieproporcjonalne do reszty ciała
-Tego ich wódz nazwał rodmm, co znaczy u nich mocny, ponoć nie ma imienia, chyba żaden obozie nie jest tak silny jak on i mało który dorównuje mu szybkością
Servan tylko kiwnął z uznaniem głową. Ruszyli natychmiast. Ervol obierał możliwie najkrótszą i co najważniejsze najbezpieczniejszą drogę. Gdy od pierwszych sił gremlinów dzieliło ich ledwie kilka mil najedli się do syta. Jeźdźcy musieli przebyć pewien odcinek na piechotę prowadząc konie za uprzęże. Servan przywiązany do swego zwierza co jakiś czas upewniał się czy jakiś goblin nie ma ochoty go zjeść. Ervol wypatrzył sporą grupę gremlinów, dzięki jego umiejętnemu przewodnictwu wyminęli ją, jednakże spotkanie z kolejną okazało się nieuniknione. Gdy przeciwnicy się zbliżyli dwaj kompani tylko sobie kiwnęli. Wedle ustalonej wcześniej taktyki ruszyli na gremlina w dwóch grupach, obaj wzięli pod swe skrzydła po dziesięć istot. Dwie równe liczebnie grupy ruszyły do boju, nie sposób było określić która dziesiątka goblinów wydzierała się głośniej…

Na szczęście Pensing Pingfar i wieśniak Alen dotarli do wioski Alena w jednym kawałku, nie niepokojeni już przez nikogo. Chłop co prawda pragnął iść do drugiej wsi, lecz oni na to nie przystali, nie pokrywała się po prostu z ich drogą. Poprowadzeni przez wdzięcznego im wieśniaka dotarli do wsi i w ciągu kilku minut wstąpili do chaty sołtysa. Sołtys przedstawił im aktualną sytuację wysłał też dwóch wieśniaków aby uczynili to czego nie dokonał Alen, czyli by dotarli do pobliskiej wsi. Przywódca wioski wręcz błagał o pomoc w przynajmniej jednej sprawie, zaoferował im nawet część odzyskanych kosztowności. Podróżnicy po krótkiej naradzie niechętnie przystali na pomoc w potyczce z bandytami, odmówili natomiast wsparcia w walce z silniejszymi „jaszczurami”. Dwaj towarzysze spoczęli w tym miejscu ledwie kilka godzin. Sołtys wysłał wraz z Pensingiem i Pingfarem kilkunastu ludzi, w tym dwóch doświadczonych wojów oraz Alena. Droga do obozowiska rabusiów szła mniej więcej zgodnie z kierunkiem ścieżki wiodącej na Wzgórze Trzech Jabłoni. Podczas podróży Alen zagadał Pensinga:
-Bardzo chciałem pomóc wiosce i samemu sobie, przeklęci zabrali mi najcenniejszy posiadany przeze mnie przedmiot, mój wieloletni srebrny talerz – wzdychał, niemal płacząc
-Tak długo jak żyjesz istnieje szansa, że go odzyskasz, jeśli go odnajdę będę wiedział kto jest jego prawowitym właścicielem, nie przejmuj się zdobędę go – obiecał lord
„Te słowa wcale nie wykluczają możliwości zabrania przez niego tego kawałka srebra dla siebie” – zaśmiał się w duchu Pingfar, zacierając ręce na myśl ile to też może być wart ten talerz, nie interesowało go skąd znalazł się w rękach wieśniaka, po prostu chciał zagarnąć przedmiot wyłącznie dla siebie.
Tuż przed obozem Pensing dokonał szczegółowego zwiadu, obmyślił też plan działania. Część chłopów miała zaatakować główny częstokół, inni zaś wbiec do obozu w mniej strzeżonym punkcie i zasymulować ucieczkę wycofując się do drobnych wzniesień, w tym czasie pierwsza grupa stopniowo wycofywała, by się do tej drugiej, by wspólnie wykończyć goniących pierwszą grupę biorąc ją w dwa ognie. Na wzniesieniach Pensing przydzielił trzech wieśniaków z łukami i sieciami. Elf i gnom postanowili korzystając z zamieszania wejść do skarbca przez mniej uczęszczane miejsce, potem mieli się spotkać zaraz za pagórkami. Rozpoczęli akcję…

Hynsel i Malimey niemal wyjechali z rodzinnego lasu, zapuścili się teraz do mrocznej części połaci leśnych. Jeszcze do niedawna ta część lasu była taka sama, kilka miesięcy temu coś całkowicie ją wypaczyło, została całkowicie opuszczona przez zwierzęta. Żaden druid nie był w stanie dokładnie sprecyzować co było powodem nastania tego trwającego miesiące zjawiska. Na przywitanie całkowicie czarne spróchniałe drzewo runęło tuż przed koniem Hynsela. Rumak stanął przerażony dęba. Druid uspokoił zwierzę kilkoma słowami. Elf pogładził po grzywie zwierzęcego towarzysza. Koń był wreszcie gotów do dalszej drogi.
-Przyjaciele natury są tu raczej niechcianymi gośćmi- stwierdziła oczywiste Malimey
-Te połacie leśne potrzebują i to pilnie lekarstwa
-Tym lekarstwem jesteście zapewne wy druidzi - wyraziła swe zdanie czarodziejka
-Jeśli nawet my możemy mu pomóc to i tak odegramy tu swą rolę nie w charakterze lekarstw a lekarzy. Gdy skończymy tą „krajoznawczą wycieczkę” planuję tu wrócić, pragnę pomóc temu miejscu…
-Choć inni nie podołali – pół elfka dokończyła jakby urwaną myśl starając się wyłapać swymi wyczulonymi uszami jakikolwiek dźwięk poza głosem brata i jej samej. Cisza zdawała się zewsząd ogarniać rodzeństwo. To było wysoce niepokojące, także dla druida. Mężczyzna zamknął oczy, uniósł głowę ku niebu, począł ruszać bezgłośnie ustami. Wzbudziło to chwilowe zainteresowanie pół elfki. Pojęła w lot, podjął próbę skontaktowania się z najbliższymi zamieszkującymi te tereny zwierzętami. Gdy ze zrezygnowaniem opuścił głowę wszystko zrozumiała, słowa były niepotrzebne, mogły wyłącznie rozdrapać już i tak obficie krwawiącą ranę na sercu tej dwójki, oboje wiedzieli, że las będzie ich potrzebował. Malimey darzyła każdy jego zakątek, każde drzewo, krzew, każde źdźbło trawy, czy choćby liść uczuciem niemal tak silnym jak miłość do flory i fauny jaką odczuwał jej ukochany jedyny brat. Ruszyli z początku kłusem, stopniowo zwiększając tempo, prawie że do galopu. Widok okolic był prze koszmarny, wyczulone nosy musiały znosić odór zgnilizny, mało odporna Malimey kaszlała zasłaniając twarz chustą w kształcie liścia dębu szypułkowego. Z chustki wydobywał się przyjemny delikatny kwiatowy zapach. Niestety dla elfki odór okazał się znacznie mocniejszy niwelując swym działaniem aromat z „liścia”
-Musimy zdać się wyłącznie na siebie – powiedział w końcu Hynsel przerywając naprawdę długą ciszę – i oczywiście was przyjaciele – dodał ciepło zwracając się przez moment do rumaków, które natychmiast odpowiedziały rżeniem. Wiedział doskonale jak pomocni mogą się okazać zwierzęcy towarzysze. Pamiętał także o ich ofiarności. Hynsel z wyraźnym smutkiem oznajmił kontynuując wymówioną myśl:
-Jakiekolwiek zwierzęta poza naszymi dwoma przyjaciółmi są nieosiągalne, znajdują się nazbyt daleko… ciężko będzie prosić choćby jakiegokolwiek ptaka o pomoc w znalezieniu najszybszego wyjścia
Siostra druida czując się coraz to gorzej zbladła, nim jej brat zareagował zemdlała opadając twarzą na końską szyję, sekundę potem jej ciało zsunęło się ze zwierza. Spadła na czarną usianą kamieniami ziemię. Hynsel zeskoczywszy ze swego konia z przerażeniem malującym się na twarzy podbiegł do nieprzytomnej

Dwójka utalentowanych bardów jak dotąd nie natrafiła na większe przeszkody. Para kochanków większą część czasu spędziła w miłym towarzystwie, a mianowicie swoim własnym. Czynili częste postoje, podczas nich wygrywali na swych instrumentach stare elfie melodie oraz te które sami wymyślili. Dodatkowo Les raczył Garrada opowieściami, co prawda dobrze je znała, lecz nigdy nie miała ich dosyć, wypowiadane przez usta jej partnera każdorazowo wywoływały w niej oczekiwane przez Lewiera emocje. Ukochana barda nie pozostawała mu dłużna, zadowalała Les Lewiera pieśniami, śpiewała je częstokroć po cichu, przeznaczone były wyłącznie dla jej lubego. Droga nie obyła się bez sprzeczek, lecz wszelkie waśnie ulatywały, gdy ich zręczne palce rozpoczynały grę na instrumentach. Muzyce dobywającej się ze strun miniaturowej harfy zazwyczaj towarzyszyła melodia z fletu. Lewier pamiętał jak stosunkowo niedawno dzięki magii swego małego instrumentu dętego uratował życie swej partnerce, nie wątpił w to, że pewnego dnia ona pomoże jemu w równie krytycznej chwili.

Wracając do rymsyjskich jeźdźców i najemnych goblinów…
Stojący po stronie Servan szaman Rumrek – jeden z jego dziesięciu podkomendnych ciskał w gremlina magiczne pociski, jeden za drugim. Rażeni tą magiczną „salwą” padali z reguły po jednym trafieniu. Po oddaniu kilku magicznych strzałów Rumrek ciężko dysząc uniósł oburącz swą czarną kryształową kulę, z jej pomocą wystrzelił kolejne magiczne pociski, choć siał wraz z innymi goblińskimi najemnikami pożogę wśród przeciwników, to jednemu z gremlinów powiodła się próba przedarcia się między dwoma osłaniającymi szamana stworami. Tak bliska obecność wroga zakłóciła działanie kuli. Podenerwowany Rumrek wciąż trzymając kulę, tym jednak razem jedną ręką, uderzył bransoletą wolnej kończyny przewracając gremlina prosto pod topór zielonoskórego towarzysza. Podczas gdy szaman powrócił do wysyłania zaklęć we wrogów padł pierwszy z walczących przy Ervolu. Zwiadowca nie potrafił kierować swoimi jednostkami równie umiejętnie co Servan. Ustępował mu także we władaniu bronią, choć najszczerszą prawdą byłoby rzec, że wywijał nią wyjątkowo biegle. Do zadania przydzielono najlepszych, to także niezaprzeczalny fakt. Servan widząc wyjątkowo szpetnego gremlina pomyślał: „ciężko powiedzieć, kto jest brzydszy, oni czy też te cuchnące gobliny.” Rymsyjski jeździec nie zdążył odpowiedzieć na zadane przez samego siebie pytanie, czystym cięciem ściął dwa gremlińskie łby. Dał znak Ervolowi i ruszyli dalej, wiedzieli że nie sprostają wszystkim. Z obydwu grup zostały po dwa gobliny chwilowo zatrzymujące falę żądnych krwi „szpiczastouchych”. Wszystkie zaklęcia z kuli Rumrek zostały zużyte, czarny przedmiot prysł, a szaman wrzeszcząc: „zwrócicie mi za nią złoto!” skoczył ku najbliższemu nieszczęśnikowi. Serią ciosów zadanych rękoma i nogami osłoniętymi przez nabijane kolcami bransolety zabił go, jednakże dopadła go chmara nieprzyjaciół szybko uśmiercając. Rumrek padł jako piąty, zaraz po nim wyzionął ducha ostatni z czwórki powstrzymującej napierające na uciekających gremliny. Liczebność „złowrogich kurdupli” zdawała się powiększać, coraz to nowe „wypełzały” ze swych maleńkich drewnianych wieżyczek. Servan nakazywał podwładnym ustawianie się w odpowiednich szykach. Rymsyjczyk myślał trzeźwo: „Nie mamy szans” – wygłosił w myślach swe zdanie, podczas gdy goblin rodmm (tzn. mocny) wydzierając się myślał „ Już po oni, my zmiażdżyć wszystkie!” Ich opinie odnośnie szans były różne, cele także zdawały się nieco odmienne, a jednak coś ich łączyło, zaciekle walczyli z tym samym wrogiem.
Część z grupy Ervola poczęła rejterować, jednak większość pozostała pobudzona do walki przez wciąż walczącego Lilla krwawiącego obficie z paru ran. „Kilka gremlinów rzuciło się w pościg za uciekającymi, jak widać nawet postawa tych tchórzy może mieć dobre strony” – pomyślał Servan, miecz zdawał się coraz to cięższy, walka zaczęła go męczyć, spojrzał jak radzi sobie młodszy od niego Ervol. Obserwowany jeździec miał kilka drobnych ran. Rodmm pracując nogami i rękoma pobił już sześciu gremlinów, nawet wydostał się spod czterech przeciwników przyszpilających go wcześniej do ziemi. Właśnie rozbroił jakiegoś „szpiczastoucha”, gdy zaskoczył go zdradziecki cios zadany pałką w tył głowy. Przewrócił się, następne uderzenie pozbawiło go przytomności, kilka kolejnych odebrało walecznemu zielonoskóremu życie. Bardzo wytrzymały Lillo zniósł dźgnięcie gremlińskiego sztyletu mszcząc się dwukrotnie mocniejszym atakiem, tym samym nie pozostawił przeciwnikowi szans przeżycia. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że wszyscy jego sojusznicy, za wyjątkiem dwójki jeźdźców, albo nie żyją, albo pochłaniają całą energię na z góry skazaną na niepowodzenie ucieczkę. W pewnej chwili został otoczony przez chmarę wrogów, stanowiła ona zapowiedź rychłej zguby… Wtem koń pokierowany przez Servana stratował jednego gremlina, pozostałe stojące w pobliżu usunęły się z drogi. Koń jeźdźca prawie przysiadł na zadzie, a sam człowiek chwycił jedną ręką dłoń goblina pewnym, gwałtownym ruchem wrzucając go na konia. Lillo schował swój mieczyk do pochwy, następnie mocno chwytając Servana. Kapitan rymsyjskich jeźdźców popędził swego konia. Zwierz mężczyzny rozpędził się do cwału doganiając rumaka Ervola. Zwierzęta szybko zrównały się w tym szalonym biegu o życie. Za rymsyjczykami wystrzelono parę strzał, wszystkie chybiły. Szczęście jednak sprzyjało jednemu z nich tylko chwilowo. Spora grupka stłoczyła się ciasno przy koniu Servana raniąc wierzchowca w nogi i pysk. Bez zastanowienia mężczyzna silnym szarpnięciem zrzucił prosto na nich Lilla, przy okazji kilku przewracając. Chmara zajęła się walką z przerażonym, a na dodatek zdezorientowanym goblinem.
-Jedni muszą się poświęcić, by inni mogli żyć – oznajmił krótko Servan i ruszył dalej, ta poświęcona Lillowi chwila wystarczyła, by zdołał kawałek uciec.
Wreszcie po długiej gonitwie gremliny zaprzestały pogoni. Servan wraz z Ervolem z ulgą na twarzach opuścili teren gremlinów.
-Nie rozumiem, czemu uratowałeś tego goblina lekko się przy tym narażając, przecież nie mogło Ci na nim tak zależeć – podjął rozmowę Ervol, w momencie w którym to uznał konwersację za bezpieczną, wiedział że tu nie usłyszą ich żadne potwory
-Wykorzystałem go jako żywą tarczę, chciałem zapewnić sobie ochronę przed strzałami, co prawda żaden pocisk nie okazał się celny, ale i tak się przydał –wyjaśnił Servan
-Czy mówiłem, że ich wódz Hragh miał nam zwrócić część złota za każdego pozostałego przy życiu najemnika?
-Zatem ani ja, ani też ty nic nie odzyskamy – Servan po tych słowach jedynie wzruszył ramionami
Droga przed nimi stała się już prosta, niebezpieczeństwo mieli na razie za sobą…

Hynsel nie mógł podzielać udzielającego się teraz obu rymsyjczyką entuzjazmu. Dopadł go niewyjaśniony ból głowy, zdawało mu się, że drzewa w tej spaczonej części lasu na każdym kroku z niego szydzą, negatywna moc lasu zniwelowała właściwości części jego mikstur, niektóre z nich za sprawą wszechobecnej mrocznej siły przekształciły się z ekstraktów leczniczych w trucizny. Dobrze obeznany w tajnikach alchemii zorientował się co stało się z większością mikstur. Wlał do ust nieprzytomnej Malimey zawartość dwóch fiolek. Obie ciecze na szczęście wciąż posiadały leczniczą moc, rozjaśniły nieco lico bladej pół-elfki. Po godzinie czarodziejka odzyskała przytomność. Źle się czując z pomocą brata dosiadła swego konia. Jechali przez kilka godzin , z początku oboje zaatakowała fala zimna, potem znosili ogłuszające krzyki zmieszane ze szlochaniem, następnie las podszeptywał im zwrócenie się przeciw sobie, doprowadzał nawet do zrodzenia się w ich umysłach samobójczych myśli samobójczych. Zwalczali irracjonalne pokusy ciągłymi rozmowami. Gdy uporali się z tym jednym problemem pojawił się kolejny. Samiec Hynsela i samica Malimey zaczęli szaleć, wielkim wyczynem było uspokoić nie działające z własnej woli zwierzęta. Jedynie natychmiastowa reakcja druida w postaci uspokajania istot w sposób magiczny dała ukojenie zwierzętom mogącym już ruszać dalej.
Nocą pojawiła się mgła z jaką dotąd się nie spotkali, ledwo zauważyli samych siebie, zatracili orientację w terenie. Lekko się klęknęli, negatywna moc zmieniła ten stan w uczucie przerażenia. Nie mieli dokąd uciec się o pomoc, nie mieli gdzie szukać ratunku. Ogarnęło ich z nagła zmęczenie wywołane nie tyle ich obecnym stanem co znowuż magią lasu. Zasnęli… Do ich nozdrzy dostawał się obcy pył, miał on na celu jedno – nie dopuścić by przeżyli tą noc. Podróżni mieli niesamowite szczęście, zbudziło ich pohukiwanie. Okropnie się czując wypili miksturę leczniczą zwalczając tym samym moc pyłu. Hynsel zlokalizował źródło dźwięku – sowę, mogła ona stanowić ich ostatnią deskę ratunku. Nie zmarnował okazji, przystąpił do dzieła. Postąpił tak jak gdyby chwycił deskę starając się nie utonąć. „Proszę Cię jeśli znasz wyjście z tego miejsca to pokaż nam je. Błagam!” – telepatycznie skontaktował się z sową, praktycznie rzecz biorąc jedynym zwierzęciem poza ich końmi w zasięgu wielu mil. Ptak ku jego nieskończonej radości usłuchał prośby. Oboje jechali tuż za sową nie zważając na próbujące zwabić ich w pułapkę błędne ogniki. Przy dużym wysiłku z ogromną pomocą sowiego przewodnika opuścili wrogi fragment lasu przed nastaniem świtania. Hynsel nie miał pojęcia skąd ptak znalazł się w tej opuszczonej części lasu, zwierze nie wiedzieć czemu nie zamierzało mu tego zdradzić…

Grupka wieśniaków stłoczywszy się obok siebie zgodnie z planem wywabiła część bandyckiej warty w głąb lasu. Tam rozpoczęli z nimi zażartą walkę, wspierani przez trzech łuczników na pagórkach gotowych do wykorzystania sieci z obciążnikami. Zginęło mało osób, jednak straty z obu stron miały ulec zmianie, gdy pojawiła się druga grupa wieśniaków goniona przez większe siły wroga.
Pensing i Pingfar przemierzali obóz stąpając jak najciszej starali się nie zostać zauważeni. Dzięki poczynionym przez lorda zwiadom znali mniej więcej miejsce ulokowania skarbca. Niepostrzeżenie dotarli w pobliże drewnianego budynku, w którym rzekomo przetrzymywano kosztowności.. Wdrapali się na dach stojącego blisko obiektu. Przykucnęli sprawdzając liczebność straży. Zauważyli aż sześciu wartowników. „Zapewne zaalarmowani zaostrzyli tu straże” – stwierdził Pensing.
-Daj mi moment – szepnął lordowi gnom
Pingfar wyrecytował zaklęcie. Ukryte w pochwach miecze i zawieszone przez plecy łuki przeciwników zajaśniały zieloną poświatą widoczną tylko dla oczu maga . Gnom uśmiechnął się wykonał parę kolejnych gestów, ukazały się przy nim unoszące się w powietrzu dwie błękitne kusze. Kiwnął pogromcy, ten w odpowiedzi wziął łuk, wymierzył w stróża posiadającego broń tego samego typu. Elf wypuścił strzałę, a gnom pstrykną palcami obu rąk. Trzy pociski powędrowały ku trzem celą wszystkie je trafiając. Strzała Pensing przeszyła bandziora na wylot trafiając stojące go w pobliżu w stopę. Bełty z magicznych kusz sparaliżowały dwójkę niespodziewających się niczego mieczników.
-Ten stan ich otępienia fizycznego potrwa minutę, działajmy szybko, by pozostali nie zaalarmowali reszty – powiedział Pingfar
Nim gnom skończył Pensing wiedząc, że zostali już zauważeni zeskoczył z dachu z mieczem w ręku. Jeden z bandytów wyjął łuk mierząc w szyję lorda. Już miał strzelić gdy cięciwa pękła, a strzała złamała się na dwoje. Zdenerwowany zbir wyciągnął natychmiast miecz czyniąc to samo co jego dwaj towarzysze. W trojkę zaatakowali elfa, jeden tnąc, drugi dźgając, a trzeci stojący trochę dalej rzucając ukrytym w fałdach stroju sztyletem. Elfi lord odstąpił jedną nogą w tył, teraz stojąc bokiem, pozwoliło mu to uchronić się przed dźgnięciem, niestety dla niego wykorzystany niespodziewanie sztylet trafił go w nie chronione pancerzem kolano. Po ranionym miejscu pociekła stróżka krwi zaczerwieniając fragment zielonego ubioru. Pensing ignorując ból doprowadził do zetknięcia się swej broni z mającym go ciąć długim mieczem. Oręż bandyty roztrzaskał się na wiele drobnych kawałków, pomimo wcale nie dużej siły zderzenia. Bohater choć zdziwiony tak jak przeciwnik ruszył ku raniącemu go wcześniej sztyletem. Błyskawicznie zminimalizował dzielący ich dystans. Rywal uniósł miecz nie mogąc ciąć go ostrzem – stał za blisko, zaatakował go zatem głowicą broni, podczas gdy jego sojusznik zaatakował elfa w plecy. Atak od tyłu nie sięgnął celu, a cios głowicą został przerwany, lord chwycił zbira za nadgarstek. Z całej siły kopnął przewracając człowieka, nie tracąc czasu pogromca go dobił. W tym czasie do walki w zwarciu przystąpił Pingfar. Jego broń stanowił ,magiczny rapier. Przy jego użyciu zabił prawie bezbronnego rywala któremu Pensing wcześniej zniszczył broń.
Prawie, bo ten właśnie wyciągał dwa noże. Następnie gnom rozpoczął potyczkę z drugim. Przeciwnik krzyknął wołając pomoc. Nikt się nie pojawił. Obóz był zajęty walką z chłopstwem. Pingfar dwa razy stuknął w zbroczę broni przeciwnika odnosząc ten sam efekt co przed chwilą Pensing – to jest zniszczył oręż. Przerażony złoczyńca począł uciekać. Mag wysunął wolną dłoń do przodu, zacisnął pięść i płynnym ruchem otworzył. Bandyta momentalnie zatrzymał się w biegu. Pingfar podszedł do wyeliminowanej z walki sparaliżowanej dwójki. Potraktował ich obu tymi samymi czarami.
-Teraz nie uczynią absolutnie nic przez kilka minut
-Skoro ten czar działa dłużej niż te magiczne kusze to czemu nie zastosowałeś go od razu? – pytał łucznik
-Interesujące spostrzeżenie… Po pierwsze zasięg skutecznego działania, po drugie jednorazowo wykonuję dwie jednostrzałowe bronie, a jak zapewne zauważyłeś paraliżowałem bez ich zastosowania każdego z osobna
Elf słuchał, lecz nie tracił czasu, znalazł klucz do skarbca, otworzył drzwi odskakując na bok, gdy usłyszał zwalniający się mechanizm. Przez całą długość wnętrza budynku przeleciały dwie strzały kierując się teraz w Pingfara stojącego jeszcze przed chwilą za Pensingiem. W ostatnim momencie lord przyciągnął do siebie zaklinacza. Pociski zamiast w gnoma wbiły się w pobliski namiot.
-Bycie gnomem ma więcej wad niż myślałem…
-Niech zgadnę. Mimo dużego nosa nie wywąchałeś pułapki?
-Nie! Przez ten niski wzrost trafiły, by mnie prosto w głowę
Gnom przyjrzał się pociskom.
-Zatrute – pokiwał jakby z uznaniem dla samego siebie, było tak jak przypuszczał
-Jak na dobrą pułapkę przystało. Mam jeszcze pytanie. To ty maczałeś palce przy ich broni? – zapytał lord odrzucając oręża nie mogących się poruszyć z dala od nich
-Oczywiście. To pierwszy czar rzucony przeze mnie podczas tej walki. Potrafię zarówno perfekcyjnie błogosławić, jak i przeklinać broń – tłumaczył bez chociażby pozorów skromności - Zmniejszyłem znacząco ich wytrzymałość, ale był to i tak zabieg czasowy. właściwie zaklinanie jest mą specjalnością
Gdy gnom się chwalił elf usunął sidła na wilki rozstawione za wejściem do składowiska skarbów. Poirytowała go jakość tej pułapki.
- Dlaczego ten sztylet który mnie ranił był na równi skuteczny jak każda broń tego typu?
-Mogę przekląć jedynie broń której to widziałem przynajmniej fragment
-Koniec rozmów. Przetrząśnijmy ten skarbiec
Chłopi walczyli nie na tyle biegle jak bandyci, jednak i tak ich przeciwnicy nie byli dużo lepiej wyszkoleni. Jeszcze przed walką Pingfar jako bardzo utalentowany zaklinacz chwilowo wzmocnił broń wieśniaków. To, a także taktyka wyrównywały straty, właściwie to chłopi odnieśli je mniejsze. Dwóch wspierających chamstwo wojowników pełniących każdego dnia rolę wiejskich stróżów porządku władało bronią lepiej nawet niż bandycki herszt. Wojacy mieli okazję się z nim zmierzyć, dwóch na jednego. Pewny siebie chcąc pokazać swoim co potrafi padł martwy po krótkiej wymianie ciosów. Chłopi przez chwilę uzyskali przewagę nie potrafili jej jednak wykorzystać. Gdy wysoko w niebo poszybowała strzała Pensinga – ustalony sygnał, wiedzieli co to znaczy. Pozarzucali sieci na paru przeciwników i ulotnili się, stracili prawie ¾ swych sił w tym jednego ze świetnie wyszkolonych wojaków. Na szczęście bandyci nie udali się za nimi w pościg obawiając się kolejnej zasadzki, na dodatek utracili wodza mogącego nimi kierować. Ranni, poobijani chłopi podążając na czele z Alenem walczącym dziś jak lew wypatrywali gnoma i elfa, nie mogli jednak żadnego znaleźć. Zamiast tego w łatwo zauważalnym miejscu odnaleźli srebrny talerz z położonym na nim naprawdę pokaźnym wypchanym po brzegi mieszkiem. Po twarzy Alena pociekły łzy, odzyskał upragniony przedmiot. Reszta widząc złoto wewnątrz sakwy choć była pod wrażeniem ilości monet spodziewała się ich więcej, wieś utraciła przynajmniej cztery razy więcej. Wszyscy z niezadowolonymi twarzami po chwilowych bezowocnych poszukiwaniach gnoma i elfa wrócili do wioski, wyjątek stanowił Alen teraz wyjątkowo radosny.
Tymczasem dwójka podróżników już zapuściła się na szlak wiodący do wzgórza, tu czuli się bezpieczni, to też rozpoczęli długą rozmowę:
-Niepotrzebnie oddawaliśmy ten talerz – powiedział Pingfar towarzyszowi
-To co zagarnęliśmy wynosi prawie trzykrotną wartość oddanego im mieszka – zaśmiał się lord poklepując dwie sakwy – talerz był nam niepotrzebny, tylko zajmowałby miejsce – lord zataił prawdziwe intencje, choć się nie przyznał, to polubił Alena, któremu obiecał zwrot przedmiotu
-No dobrze, ale czemu nie wzięliśmy jeszcze więcej monet?
-Mogłyby narobić za wiele hałasu, a poza tym musieliśmy się spieszyć, by nikt nas nie odkrył. Życie jest warte więcej aniżeli skarby
-W każdym razie mile mnie zaskoczyłeś, myślałem że będziesz chciał im oddać większość
-Myliłeś się zatem, nie zapominaj że jestem najemnikiem a tacy jak ja cenią sobie złoto, całkowitą lojalnością darzę wyłącznie władcę i osoby którym on sam ufa
-Rozumiem, nie znałem cię z tej strony – gnom szeroko się uśmiechnął – dużo dziś zarobiliśmy
-Teraz ja cię o coś spytam…
-Znowu? – rzekł znużony Pingfar
-Gdy wyszliśmy ze skarbca rzuciłeś na sparaliżowanych jeszcze jedno zaklęcie… Możesz powiedzieć jakie? Coś wiem o magii znam nawet parę czarów, ale twoje zaklęcia są dla mnie zagadką
-Namąciłem im w głowach, rzuciłem czar kontroli umysłu na całą trójkę, teraz przyznają się przed resztą do tego czego nie zrobili – próby napadnięcia na skarbiec. Zapomnieli co się działo. Nawet zrobiło mi się ich szkoda
-Sprytnie… Oskarżą ich o zmowę z wieśniakami, albo stwierdzą, że chcieli wykorzystać sytuację… Współpraca z tobą to sama przyjemność – pochwalił gnoma
-A z tobą to sam zysk! – wykrzyczał zaklinacz poklepując go w plecy i oglądając jedną ze zdobycznych monet

Wędrowali już naprawdę długo. Widok ten był miły ich oczom. Nareszcie doszli do Wzgórza Trzech Jabłoni. Pingfar i Pensing, bo o nich nadal mowa już z daleka wypatrzyli dwa konie i jeźdźców. Jeden z nich siwiejący czarnowłosy z długimi wąsami oraz starannie przystrzyżoną brodą i drugi rudy, zdecydowanie młodszy i niższy rozlokował się przy jednym z drzew na wzgórzu. Starszy siedział oparty o drzewo, miał na sobie zwykłą koszulę, tuż obok niego leżała zbroja płytowa, a na grubej gałęzi wojownik zawiesił hełm - żabi pysk. Rudowłosy nosił ćwiekowany pancerz, miał pod pachą hełm otwarty podtrzymując go od dołu. Oglądał okolicę, na zewnętrznej części prawej dłoni miał nie małych rozmiarów strup, w ten punkt bez przerwy się drapał. Pomachał gnomowi i elfowi, szybko ich wypatrzył swym sokolim wzrokiem.
Cała czwórka przywitała się i przedstawiła sobie wzajemnie. Padły imiona: Pensing, Pingfar, Servan i Ervol.
-Za kilka godzin powinni pojawić się kolejni – powiedział Servan – z tego co dane było mi słyszeć to są to Hynsel i Malimey oraz Les Lewier i Garrada
-Skoro nie mamy nic do roboty to może skosztujecie panowie elfiego wina, została mi jedna już napoczęta butelka – zaproponował Pensing
-Chętnie! Wreszcie jakaś odmiana, od kilku dni nie pijemy wyłącznie wodę, winneś panie skosztować kiedyś rymsyjskich trunków, te są doprawdy mocne
Najbliższe godziny spędzili pijąc, a potem (czyli gdy zabrakło wina) rozmawiając. W pewnej chwili Servan zwrócił się do Pensinga:
-Słyszałem panie, a żeś opanował sztukę władania mieczem do perfekcji, jeśli to prawda, to chętnie bym się z tobą spróbował, również posiadam pewne doświadczenie
-Zgodnie z twą wolą panie, proszę tylko byśmy nie zadawali sobie nawzajem ran.
-Oczywiście, możemy zaczynać?
Elf wysunął magiczny miecz emanujący energią
-Tak - wyraził zgodę
Na widok tej broni Servan lekko zwątpił, mimo wszystko dobył swego miecza, Oręż rymsyjczyka został wzmocniony kilkoma słabymi czarami z których jeden nadawał mu wyjątkową lekkość.
Pingfar podreptał na małych nóżkach do rudowłosego Ervola.
-Może mały zakład o parę monet? Na którego stawiasz panie?
-Zapewne na tego co i ty panie, nie jestem zainteresowany. Wolę obserwować potyczkę bez troski o ten miły mi ciężar – ścisnął biały mieszek
Pensing i Servan rozpoczęli. Elf wykonał serię cięć, ciągle atakował w ruchu, Servan parował i po oszałamiającej serii uderzeń sam przystąpił do ofensywy. Rymsyjski dowódca zauważył, że przeciwnik zamiast blokować cięcia unika ich podobnie postępował przy dźgnięciach. Pensing władał bronią trochę szybciej, wykorzystał to atakując ramię (Servan sparował atak), a potem nogę. Człowiek drastycznie przyśpieszył zamiast unikać, bądź bronić się orężem wysunął sztych broni ku atakującemu elfowi. Pensing nie zdążył trafić Servana w nogę, bo sparował uderzenie. Lord podobnie jak rywal przyśpieszył. Servan zwielokrotnił wysiłki, dokładał coraz to większych starań, wykonał fintę, nie zmylił tym elfa, który odpowiedział patinadem – tj. gwałtownym wykrokiem plus atakiem, również „zafintował” podczas tego manewru wykonując pozorne dźgnięcie, choć w rzeczywistości ciął. Rymsyjczyk w ostatniej chwili ratował się zastawą. Doszło do krótkiej wymiany ataków, które nawet nie dotknęły żadnego z walczących. Człowiek dwukrotnie ripostował, z trudem odskoczył od imbrocato – pchnięcia powyżej ostrza. Rywal zmusił przywódcę rymsyjskich jeźdźców do obrony, Servan nie był już w stanie atakować, gdy wysunął ostrzę ku przeciwnikowi w moment zostawało zbijane na bok. Człowiek długo czekał na odpowiedni moment, aż zaatakował z jak największą szybkością. Pensing uniknął lecz nie na tyle skutecznie by nie mieć małego rozcięcia na stroju. Pierwsze trafienie należało do Servana, człowiek jednakże utracił możliwość kolejnego ataku, zasypała go lawina ataków, grad ciosów. Z każdą chwilą wycofywał się do tyłu, zmęczył się bardziej niż elf. Rymsyjczyk walczył coraz wolniej, Pensing wykorzystał to kończąc starcie pchnięciem królewskim – prosto w serce, zatrzymując koniec broni na ubiorze przeciwnika. Servan wytrzeszczył oczy, nawet nie dostrzegł tego dźgnięcia.
-Wygrałeś! – ten atak byłby śmiertelny
-Zgadza się – lord lekko się uśmiechnął – nie byle jaki z ciebie rywal, radziłeś sobie doprawdy świetnie
Podali sobie ręce, a Ervol i Pingfar wręcz oniemieli z wrażenia. Wciąż ich oczom ukazywał się obraz tej walki. Wiedzieli jedno – starcie to pozostanie długo w ich pamięci.
Potykająca się przed chwilą dwójka spoczęła w cieniu drzewa. tymczasem Ervol rozpoczął trening we władaniu mieczem, starał się wykonać manewry zaobserwowane podczas walki. Szło mu całkiem dobrze. Co do Pingfara… Gnom bezskutecznie próbował zerwać jabłko z którejkolwiek z trzech ogromnych jabłoni. Minęła kolejna godzina. Gnom wybawiony przez rymsyjskiego zwiadowcę, który to sięgnął nawet tam gdzie on nie mógł skacząc zdobył wreszcie upragniony owoc. Lord zdążył odetchnąć po walce, wraz z Ervolem wypatrywali mającą nadejść czwórkę. Gdy zwrócili oczy w przeciwne strony dokładnie w tym samym momencie krzyknęli: „Ktoś idzie” i „Nadchodzą”. Spojrzeli po sobie zdziwieni tym „zsynchronizowaniem”. Każdy sprawdził stronę, którą obserwował drugi. Pensing zobaczył dwie osoby w skórzanych zbrojach: umięśnionego ludzkiego mężczyznę o wyjątkowo jasnej skórze i blond włosach w towarzystwie opalonej atrakcyjnej szczupłej kobiety, na pewno elfki. Miała kręcone kasztanowe włosy. Zarówno kobieta jak i mężczyzna chowali w pochwach po jednym krótkim meczu. Oboje coś robili, gdy przyjrzał im się bliżej zauważył jak mężczyzna gra na lutni, zaś jego partnerka przygrywa na miniaturowej harfie.
Ervolowi ukazała się druga męsko-żeńska para, ta jednak podróżowała konno. Byli dość daleko, ale zdołał zorientować się, że to najprawdopodobniej elfy. Dosiadane przez nich zwierzęta zdawały mu się znajome, chyba widział takie, jeśli przypadkiem nie te same w rodzinnym Ryms. Jadący na koniach dotarli pierwsi. Czarnowłosy średnio atrakcyjny mężczyzna o sępim nosie i rzymskim podbródku przedstawił się:
-Hynsel, to me imię, jestem przyjacielem natury – druidem z Limlaselin, a to ma przyrodnia siostra, wskazał z szacunkiem kobietę
Średniego wzrostu ognistowłosa pół-elfia kobieta rzekła:
-Zwę się Malimey, jestem jedną z wielu czarodziejek z elfiego miasta
Ervol teraz dobrze ją widząc patrzył zauroczony w jej jasno zielone oczy, co chwilę spoglądając na jej włosy, koloru tego samego co jego. Jeźdźcy z Ryms, gnom i elf również wyjawili swe imiona nowoprzybyłym. Nie czekali długo na kolejny duet. Bardowie o imionach Les Lewier i Garrada jak się szybko okazało uraczyli całą resztę mistrzowską grą na swych instrumentach. Żaden ze słuchającej ich szóstki nie słyszał nigdy czegoś podobnego, zapomnieli o wszystkim myśląc tylko o cudownej grze. Gdy artyści skończyli ozwał się Pensing:
-Obyście władali bronią tak skutecznie jak instrumentami
-Potraktuję to jako komplement – odparł Lewier wykonując niski ukłon
-Gdyby w istocie szło im to na równi dobrze to zamiast najlepszego pogromcy smoków spadł byś na trzecią lokatę – powiedział Pingfar
-Schlebiają mi twe słowa szlachetny panie, zaszczytem jest poznać tak znamienite postaci – odpowiedziała skromnie Garrada
-Szlachetny to za dużo powiedziane – zauważył uszczypliwie na temat gnoma elfi lord
-Powinniśmy uczcić tą chwilę - zaproponował gnomi zaklinacz ignorując zaczepkę – jako, że nie mamy już wina – tu znacząco spojrzał na Pensing i rymsyjczyków – zadowólmy się jabłkami, a tu ich dostatek!
Wszyscy jak jeden mąż zjedli po owocu, wiedząc jak pamiętnym okaże się ten dzień.
Choć najbliższe chwile przeżyli radośnie, to wiedzieli jakie piekło może ich czekać w Rimwaldzie. Nie wiedzieli natomiast czy trójka elfów: najlepszy w krainach łucznik, bardka i druid, pół-elfia czarodziejka, gnomi zaklinacz oraz trzech ludzi: wojownik, bard i zwiadowca sprostają czyhającym tam niebezpieczeństwom. Mogli jednak wzajemnie na sobie polegać, żyć chwilą i mieć nadzieje na jak najlepszą przyszłość, niezależnie od tego jaka w rzeczywistości się okaże…


cdn...


Post został pochwalony 0 razy
Nie 19:36, 05 Lis 2006 Zobacz profil autora
Kilyana
Częsty bywalec
Częsty bywalec



Dołączył: 02 Lis 2006
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z daleka.

Post
o ja cie jakie długie ;x


Post został pochwalony 0 razy
Nie 21:22, 05 Lis 2006 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum Kult RPG Strona Główna » Twórczość Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin